Właśnie przed świętami Bożego Narodzenia, postanowiliśmy odwiedzić ten Dom, który dla wielu przebywających w nim osób stał się drugim domem rodzinnym, bowiem zapewnia ludziom niepełnosprawnym, starszym, chorym, samotnym… całodobową opiekę medyczną i pielęgniarską, połączoną z rehabilitacją oraz terapią zajęciową i psychologiczną. Wszystko to ma na celu podtrzymanie, bądź poprawienie stanu zdrowia pacjentów. Zakład wspomaga członków rodziny w sprawowaniu opieki nad bliskimi im ludźmi.
Dlatego wielu z nich spędzi święta w rodzinnym gronie.
Dom nad Rawką
Józef Sobiecki
Wycześniak – to jeden z najbardziej uroczych zakątków Mazowsza. Wokół rozciągają się lasy Bolimowskiego Parku Krajobrazowego, obok płynie meandrująca rzeka Rawka, objęta ochroną rezerwatową. Sam Zakład Pielęgnacyjno-Opiekuńczy leży na terenie zabytkowego Parku Dworskiego, w którym dominują sosny i świerki, teraz w zimowej, świątecznej szacie.
Zakład w Wycześniaku należy do Fundacji Spółdzielczy Fundusz Socjalny Wsi, a jego dyrektorem jest Ewa Dziedzioch.
– Do Wycześniaka przyszłam przed jedenastu laty, aby kontynuować dzieło ojca, który przez wiele lat kierował tym zakładem. Wcześniej przez 14 lat pracowałam w pobliskiej szkole wiejskiej, byłam również wychowawcą, kierownikiem kolonii w Wycześniaku oraz przewodnikiem turystycznym po Bolimowskim Parku Krajobrazowym. Swoją pracę, wiedzę i doświadczenie we wspieraniu ludzi starszych, chorych i niepełnosprawnych opisałam w pracy podyplomowej. Dotyczy ona nie tylko pacjentów, ale i pracowników od których zależy sukces zakładu, jego przyszłość.
Tu odnalazłam się nie tylko jako dyrektor, ale również jako opiekun, psycholog, a nawet matka, bo takie właśnie ciepłe, serdeczne uczucia są tym ludziom potrzebne. Tu trzeba umieć dawać ludziom nadzieję. Mogę powiedzieć, że ta praca jest dla mnie powołaniem, nie tylko dlatego, że podążam śladami ojca, ale i dlatego, że odkryłam to w sobie, kiedy tu zaczęłam pracować.Kiedy opuszczałam szkolę, bo z każdym rokiem malała liczba uczniów, to w tym samym czasie przybywało ludzi starszych i opieka nad nimi stawała się coraz poważniejszym wyzwaniem dla społeczeństwa.
To nie jest ani dom starców, ani dom opieki, to jest po prostu drugi Dom nad Rawką. Tu ludzie nie tracą nadziei, ale ją często odzyskują. W ciągu roku przyjmujemy około 300 osób, z których połowa wraca po skutecznym leczeniu i rehabilitacji do swoich domów, do swoich bliskich. Obserwujemy ogromne zainteresowania Wcześniakiem, bo na przyjęcie do nas ludzie czekają w kolejce. Do opieki nad naszymi pacjentami nie wystarczy pielęgniarka i rehabilitant, potrzebni są lekarze różnych specjalizacji i takich zatrudniamy. Sukces w naszej pracy zależy także od umiejętności nawiązania kontaktu z rodziną. Nie widzimy nic złego w tym, że oddają nam pod opiekę swoich najbliższych, bo my się na tym znamy, potrafimy wyleczyć, usprawnić pacjenta, by powrócił do zawodu, do swoich ulubionych zajęć, do swojej rodziny i przyjaciół. Po udarach, wylewach, złamaniach konieczny jest pobyt w takim zakładzie jak nasz, który cieszy się od lat dobrą opinią i posiada odpowiednie certyfikaty. Jeśli bliscy chcą pomóc to mogą odwiedzać naszych pacjentów i muszę powiedzieć, ze wielu członków rodzin tak czyni.
Z całą odpowiedzialnością powiem, że nie mamy przypadków podrzucania nam osób starszych. Najczęściej ci ludzie umieszczają swoich bliskich, bo nic są w stanie zapewnić im właściwej opieki. Ostatnio zgłosił się do mnie wnuk z babcią, który powiedział wprost, że nie potrafi się nią opiekować, że nie może babci wykąpać, bo jest ciężka i wstydzi się wnuka. Wnuk często odwiedza babcię. Dodam, ze pacjenci oczekują od nas nic tylko opieki, leczenia, rehabilitacji, ale także serdeczności, życzliwości, rozmowy, a nawet przytulenia czy potrzymania za rękę. Na to liczą ich bliscy, o tym często przypomina nam lekarz Sławomir Wawrzyniak pracujący „od zawsze” w Wycześniaku, który mówi, że leki to nie wszystko.
Dlatego, tak ważne są dla nas święta Bożego Narodzenia. Już mój ojciec z moim synem Łukaszem i córką Martą odwiedzali w Wigilię pacjentów. Ten zwyczaj ja przejęłam. Moj syn przebiera się za św. Mikołaja, córka za renifera i odwiedzamy pacjentów w ich pokojach, wręczamy im paczki i zapraszamy na wspólny wieczór wigilijny, na który przyjeżdżają również bliscy, tych którzy nie mogą na święta być w domu. Po kolacji, wszyscy śpiewamy kolędy… Są tacy pacjenci, którzy nic mogą opuścić swojego pokoju, wtedy najbliżsi dbają o stworzenie obok nich świątecznej atmosfery, a my donosimy potrawy wigilijne. O nikim nie zapominamy. Dla mnie wigilia to podwójne święto, bo przecież w tym dniu przypadają moje imieniny.
* * *
Zbliżają się święta, za oknami śnieg, a pacjenci robią ozdoby choinkowe – mówi Ewa Gromek, instruktor terapii zajęciowej. Wszystko wykonujemy z tego co znajdujemy w pobliskim lesie. Robimy stroiki z szyszek i patyczków, a nawet całe choineczki. Wyprawy do pobliskiego lasu, słuchanie śpiewu ptaków to dla pacjentów również dobry relaks. Takie zajęcia, obok różnych zabiegów, poprawiają samopoczucie.
Prowadzimy również ćwiczenia pamięciowe, w których pomocne są wspomnienia z dzieciństwa, młodości, z domu rodzinnego. Święta są ku temu dobrą okazją, bo nasi pacjenci chętnie powracają pamięcią do tych chwil spędzonych w gronie bliskich. Przykładamy dużą wagę do terapii przez sztukę, do muzykoterapii i śpiewu. Z okazji imienin, czy urodzin pacjentów, urządzamy potańcówki, gramy na instrumentach, śpiewamy. Staramy się stworzyć im ciepłą atmosferę domu rodzinnego.Panią Natalię Guzewską odwiedzamy w jej pokoju. Za oknem śnieg i mróz, a na parapecie co chwila siadają sikorki, dokarmiane przez lokatorów Domu nad Rawką.
– Na pewno święta spędzę wśród bliskich. Spodziewam się, że przyjedzie syn i zabierze do siebie. To dla mnie najprzyjemniejsza chwila, jak spotykamy się razem przy wigilijnym stole, bo najważniejsza dla mnie jest rodzina. Mam dobre dzieci: córkę, dwóch synów… i wnuków. Kiedy byłam w domu to zawsze starałam się, aby na stole wigilijnym nie zabrakło tradycyjnych potraw. Dzieci przepadały za moimi pierogami z kapustą i grzybami.
Mam córkę w Holandii, która wyszła za Holendra i kiedy bywam u nich to zięć zajada się moimi pierogami. Tam ogromną choinkę ubierała moja córka ze swoim mężem. Córka bardzo często mnie odwiedza. Tu w Wycześniaku jestem już ponad rok i chociaż mi dobrze to tęsknię za domem i bliskimi. Gdybym mogła to bym pieszo poszło, ale cóż kiedy jestem przykuta do łóżka. Mam swój pokoik, swoje wygodne łóżko, swój fotel. Mam telewizor. To wszystko dzieci mi kupiły, z wyjątkiem wózka inwalidzkiego. Na ścianie wiszą fotografie dzieci i wnuków, a na centralnym miejscu cała moja rodzina pod choinką.* * *
Dla osób sprawniejszych urządzamy sylwestrowe spotkania przy muzyce, przy której jedni mogą potańczyć, inni przynajmniej podreptać. Na brak pacjentów nie narzekamy, dzięki temu, że korzystamy z dofinansowania Narodowego Funduszu Zdrowia, na podstawie wieloletnich kontraktów. Jest również lista osób oczekujących na pobyt komercyjny, czyli prywatny. Wycześniak cieszy się takim uznaniem, że od dawna nie mamy wolnych miejsc, co napawa mnie optymizmem i cieszy, bo wiem, że jesteśmy potrzebni, że nie musimy obawiać się o przyszłość.
– Marzę, aby ten spokój, ta stabilizacja utrzymały się jak najdłużej, bo w przeszłości za dużo było zmian, nawet nazwa zakładu była kilka razy zmieniana. Stabilizacja zaczęła się z chwilą podpisania kontraktu z NFZ. Dzięki kontraktowi mamy zagwarantowanych stu pacjentów.
Niech więc będzie tak jak jest. Niech będzie taka kadra lekarzy i pielęgniarek jaka jest. Niech tak jak dotąd zarządza nami Fundacja. Niech towarzyszy nam świadomość, że robimy coś pożytecznego dla społeczeństwa, że cieszymy się dobrą opinią w kraju i za granicą, bo mamy wśród pacjentów osoby, najczęściej pochodzenia polskiego, z Niemiec, Irlandii, Szwecji, Izraela…, ludzi, którzy zapragnęli na stare lata powrócić do kraju rodzinnego i wybrali Dom nad Rawką.
„Tęcza Polska” XII 2010 Nr 12 (142)
Józef Sobiecki
Zdzisław Koroszewski
– Proszę uważać. Tutaj trzeba postawić nogę, I proszę się przytrzymać gałęzi. To bobry obgryzły ten pień. I teraz cichutko, zaraz będą żeremie – szczupły trzynastolatek o ciepłych brązowych oczach uważnie prowadzi starszą panią na spotkanie z bobrami.
Łukasz Dziedzioch wie o bobrach prawie wszystko. Podobnie jak o miejscu w którym mieszka. Nie ma takiej rośliny czy owada, których nie potrafiłby nazwać. I kiedy jego mama, szefowa ośrodka rehabilitacyjno-wypoczynkowego w Wycześniaku, jest zajęta sam oprowadza wycieczki pensjonariuszy po Puszczy Bolimowskiej.
– Taki dzieciak i tyle wie – dziwią się niektórzy.
– Co w tym dziwnego – wzruszają ramionami ci, którzy Wycześniak odwiedzają nie po raz pierwszy – skoro to syn takiej matki…
– Ewa Dziedzioch jest nieodłącznym elementem tego miejsca – wyjaśnia Pani Grażyna, publicystka i ezoteryczka, która do Wycześniaka przyjeżdża od dobrych paru lat, aby się zregenerować, odzyskać siły. – Są czasem tacy ludzie, którzy jeśli znajdują się w miejscu nasączonym dobrymi energiami wzmacniają działanie tych energii. I ona właśnie do takich osób należy.– Możliwe – nie wyklucza sama zainteresowana – ja po prostu nie wyobrażam sobie żebym mogła żyć i mieszkać gdzie indziej. Tylko tutaj czuję, że moje życie ma głęboki sens.
Uspokajające działanie brzóz
Do ośrodka w Wycześniaku często przyjeżdżają „zielone szkoły”. Rozwrzeszczane dzieciaki wysypują się z autobusów, nauczyciele starają się zapanować nad tą hałastrą, ale raczej tak sobie im się to udaje. Wówczas na przywitanie wychodzi Ewa. Uśmiecha się łagodnie i nie podnosząc wcale głosu proponuje dzieciom, aby każde podeszło do brzozy, przytuliło się do niej i posłuchało, co drzewo ma mu do powiedzenia. Dzieciarni wcale nie dziwi niezwykła prośba. W ciszy, z przejęciem przytulają buźki do białych pni.
– Brzoza powiedziała mi, że jestem miłą, mądrą dziewczynką – powiedziała kiedyś po takiej sesji siedmiolatka z rodziny, w której dzieci raczej nie słyszą pochwał.
– A mnie – wtrącił jej kolega – też cos powiedziała, ale to ma być mój sekret.O uspokajającym działaniu brzóz Ewa Dziedzioch wiedziała od dawna, bo od dawna miała odruch, aby w chwilach przygnębienia tulić się do ich pni. Zauważyła, że jej to pomaga i dlatego proponuje, aby tak robić, dzieciom swoim i tym przyjezdnym, a także pensjonariuszom ośrodka i wczasowiczom.
Zastrzyk młodości
Wśród pensjonariuszy jest troje stulatków. Wszyscy chodzą o własnych siłach. To pani Ewa potrafi ich do tego zmotywować. A przecież zanim pojawiła się w Wycześniaku, wiele starszych osób należało do „pensjonariuszy leżących”. Dobry wpływ Ewa Dziedzioch ma nie tylko na stałych podopiecznych.
Do pawilonu przeznaczonego dla wczasowiczów przyjeżdżają często starsi państwo z Uniwersytetu Trzeciego Wieku.
– Tu ładujemy akumulatory, chłoniemy serdeczność pani Ewuni i energię brzóz, świerków. Potem łatwiej sobie radzimy z tym naszym „trzecim ” wiekiem – mówi przewodniczka grupy.
– W Wycześniaku nawet umarłego postawią na nogi – dodaje jej kolega, osiemdziesięciolatek, który dopiero tutaj przekonał się, że mając tyle lat na karku można biegać po lesie i tańczyć do białego rana.Nie bez znaczenia dla starszych ludzi jest także fakt, że w ośrodku często napotykają się na dzieci z „zielonych szkół”. Gdy Ewa Dziedzioch postanowiła przyjmować tam dzieci, niektórzy obawiali się, że rozbrykana młodzież zakłóci spokój pensjonariuszy w podeszłym wieku. Nic podobnego się jednak nie stało. Starsi przyjaznym okiem patrzą na zabawy dzieciaków. One z kolei potrafią się wyciszyć, kiedy trzeba. Poza tym dzieci w ośrodku to zastrzyk młodości.
Ojciec i córka
Większość gości ośrodka wraca tam wielokrotnie, z czego Ewa Dziedzioch jest bardzo dumna. Uważa, że to dowód na to, że nie zmarnowała spuścizny swojego ojca, który przed nią kierował wycześniackim gospodarstwem.
Uwielbiała kiedyś jeździć z ojcem do pracy.
– Byłam wtedy małą dziewczynką. Gdy samochód skręcał z szosy na drogę prowadząca do ośrodka, czułam przyjemne mrowienie w czubkach palców. To była moja podróż do krainy czarów.Potem Ewa dorosła, została nauczycielką, żoną, matka Łukasza i o trzy lata młodszej od niego Marty i wtedy zamieszkała razem z mężem przy rodzicach w Wycześniaku. Lubiła ówczesne życie, wracała ze szkoły, poprawiała klasówki i pomagała ojcu w pracy. Razem opisywali parkowe drzewa, wieszali na pniach informacyjne tabliczki.
Rozumieli się bez słów.Pod opieką ducha
Śmierć ojca była dla Ewy szokiem, ale była też początkiem nowego życia. Zarząd fundacji zaproponował jej, żeby przejęła obowiązki po zmarłym.
– Wahałam się, ale szybko zrozumiałam, że nie mogłabym spokojnie stanąć nad grobem ojca, gdybym odmówiła. Nie Mogłam go zawieść. Przyjęła propozycję, a ojciec chyba w podzięce do tej pory wspiera ją z zaświatów. Zdarza się na przykład, że kiedyEwa nie wie jak sobie poradzić z jakimś problemem, podchodzi do jednej z półek w swoim gabinecie, wyciąga na chybił trafił teczkę ze starymi dokumentami i…….. natrafia na zapiski ojca, które sa jej bardzo pomocne w rozwiązaniu akurat tego problemu, który w danym momencie ją męczy.
– To tak, jakby ojciec mi podpowiadał, jakby wciąż jeszcze nade mną czuwał.No cóż, Wycześniak to miejsce absolutnie wyjątkowe, dlaczego więc miałby dziewic fakt, że poprzedni gospodarz nawiedza dom, w którym spędził najwspanialsze lata?
Zwłaszcza, że wie przecież, że spadkiem opiekuje się teraz jego ukochana córka…„Gwiazdy mówią” 17-18/2003Zdzisław Koroszewski
„Tak jak nie może istnieć niebo bez gwiazd, tak bez domów nie może istnieć Mała ojczyzna”
Jan Sabiniarz
Jest takie miejsce
E.D.
Jest takie miejsce, do którego wciąż chciałoby się powracać, za którym można zawsze tęsknić, i które za każdym razem zachwyca. Nieokiełznane, tajemnicze, nieodgadnione – to właśnie WYCZEŚNIAK.
Dokładniej to wieś Wycześniak należąca do gminy Puszcza Mariańska, w centrum Polski między Warszawą a Łodzią), woj. mazowieckie, a położona w pięknym zakątku Bolimowskiego Parku Krajobrazowego dawniej Puszczy Bolimowskiej), który zdobi nie tylko las (z dominacją sosny), ale i także cudnie meandrująca rzeka Rawka – rezerwat przyrody.
Już sama nazwa wioski WYCZEŚNIAK świadczy o jej oryginalności, bo jest niespotykana, niepospolita. Tu panuje specyficzny klimat (mikroklimat),który stwarza doskonałe warunki do wypoczynku, rekreacji i regeneracji sił, co korzystnie wpływa na samopoczucie człowieka. Na przykład – średnia dziennego nasłonecznienia w tym rejonie wynosi 4,5 godz. (8 miejsce w Polsce), roczna suma opadów oscyluje w granicach 500 mm, temperatura powietrza waha się od -33′ C do + 35’C, a okres bezmroźny trwa ok. 230 dni.
Pierwsze wzmianki o Wycześniaku, – określanym jako folwark pochodzą z II polowy XV wieku (dziesięcina kolejno dla Kanonii Warszawskiej i Kościoła w Boguszycach). Następnie od 1854 r. majątek Wycześniaka przechodzi z rąk do rąk dziedziców okolicznych wiosek. W 1888 r. folwark przejęło na własność (z powodów bankructwa właściciela – Szyndlera) Ziemskie Towarzystwo Kredytowe .
W 1899 r. następuje rozkwit folwarku ,który tym razem staje się własnością K. Sokołowskiego. Dalszy rozwój majątku Wycześniak przypada na rok 1932, kiedy to folwark przejmuje S. Żerański ( zawodowy wojskowy) i buduje tu chlewnię, owczarnię, stajnię, powozownię, eIektrownię wodną i uzupełnia drzewostan Parku Dworskiego. Dla uczczenia zasług S. Żerańskiego opisywana wieś potocznie przyjmuje nazwę Żerań.
Nieuchronnie zbliża się rok 1939 – wrzesień. Folwark Wyczesniak zostąje zajęty przez pluton wojska niemieckiego, który zaczyna prowadzić typową działalność rolniczą. W roku 1940 mieszkają tu również oficerowie SS, którzy chcąc zachować porządek i ład na terenie folwarku sprowadzają do Wycześniaka doktora weterynarii – Reniszewskiego. Reniszewski wraz z organistą z Puszczy Mariańskiej rozpoczyna owocną działalność konspiracyjną: zbrojną i ulotkową. W styczniu 1945 r. następuje upragnione wyzwolenie wsi Wycześniak i okolic (lecz Niemcy opuszczając folwark rekwirują cały dobytek).
Opisując zdarzenia z okresu II wojny św, w Wycześniaku należy również wspomnieć o działaniach wojennych na tym terenie w czasie l wojny św. To tu przebiegał front wojenny I i II wojny św. (użycie – gazu – iperytu w styczniu i maju 1915r., słynna Bitwa nad Bzurą – 1939r.) stąd Wycześniak posiada wiele pomników historii np. zbiorowe mogiły okupantów, groby Nieznanych Żołnierzy.
Po lI wojnie św. folwarkiem zawiaduje Powiatowy Urząd Ziemski w Skierniewicach, a od 1958 r. – do dzisiaj wyłącznie Wycześniaka jest własnością Centralnego Związku Spółdzielni „Samopomoc Chłopska” – C.Z.S. „SCh”.
Doceniając walory zdrowotne tego terenu C.Z.S. „SCh” założył tutaj pensjonat dla ludzi niepełnosprawnych, starszych, chorych i samotnych, którym zapewnia się do dziś pełną, fachową opiekę pielęgniarsko-lekarską nacechowaną życzliwością, wyrozumiałością i wzajemnym zaufaniem w oparciu o bogate doświadczenie w opiece nad osobami w podeszłym wieku z różnymi schorzeniami . Ówczesna nazwa brzmi – NZOZ – Zakład Pielęgnacyjno- Opiekuńczy w Wycześniaku, który dzisiaj funkcjonuje w strukturze FUNDACJI SPÓŁDZIELCZY FUNDUSZ SOCJALNY WSI W WARSZAWIE i udziela: na rzecz ubezpieczonych w Mazowieckiej RKCH i Łódzkiej RKCh i innych (poprzez komercję):
- kompleksowe świadczenia lecznicze, rehabilitacyjne, pielęgnacyjne i opiekuńcze oraz terapeutyczne niezbędne dla podtrzymania bądź poprawienia stanu zdrowia chorego w systemie całodobowym,
- Stwarza atmosferę i warunki takie, jak w rodzinnym domu,
- Wspomaga członków rodziny lub opiekunów w sprawowaniu opieki nad chorym.
Natomiast dzięki swoistemu położeniu (Bolimowski Park Krajobrazowy) i poznaniu walorów zdrowotnych, przyrodniczych, krajobrazowych, turystycznych, naukowych oraz zabytkowych rozwinięto tu także inne formy działalności, w ramach Fundacji SFSW na rzecz dzieci i młodzieży (w tym i osób niepełnosprawnych ) np. z TPD, Domów Dziecka, Specjalnych Szkół Podstawowych i innych placówek oświatowych z Warszawy, Łodzi, Pabianic czy Skierniewic, organizując tanie kolonie, „zielone szkoły” wczasy rodzinne, wczasy rehabilitacyjne itp.
Tak WYCZEŚNIAK to miejsce szczególne. Tu możesz dostrzec w locie bociana (nawet „czarnego”) czy majestatycznie wędrującego łosia.
Tutaj spotkasz rosiczkę okrągłolistną „owadożerną”, wolfię bezkorzeniową – (najmniejszą kwiatową roślinę świata} lub jadowitego ssaka rzęsorka rzeczka. Dolinę rzeki Rawki zamieszkują też inne ssaki:bobry, borsuki, jenoty oraz wiele gatunków ryb, a nawet raki.
Powietrze jest zdrowe (świadczą o tym porosty – bioindykatory). A barwne owady, płazy i gady nadają koloryt temu krajobrazowi swojskiej, polskiej wsi. Ze względu na mikroklimat, bogactwo fauny i flory lądowo-wodnej to miejsce jest przyjazne człowiekowi i godne podziwu.
Tu rzeczywistość jest piękniejsza od marzeń o ciszy, spokoju i odpoczynku.
„Puls Skierniewic” 10/2002
Ewa Dziedzioch
Gdyby nie jej serce, dobra wola i pracowitość, ośrodek w Wycześniaku mógłby obrócić się w ruinę lub stać się łupem geszefciarza
Kaja Bogomilska
Typowy dworski, starannie pielęgnowany park w środku puszczy. Na co ciekawszych drzewach – “wizytówki” z dokładnym opisem. Nie tylko dzieci dziwią się, że tyle ciekawych rzeczy można się dowiedzieć o zwykłych lipach, topolach czy akacjach.
Ewa Dziedzioch robiła tę dokumentację jeszcze za życia ojca, Mieczysława, poprzedniego “włodarza” ośrodka w Wycześniaku, w sercu Puszczy Mariańskiej.
Prawdziwy spadek
Byłą nauczycielką w “podstawówce” w pobliskich Skierniewicach. Specjalistka od nauczania początkowego właściwie nie uczyła tylko fizyki i geografii. Z dzieciakami potrafiła się porozumieć, chociaż “bezstresowe wychowanie” było dla niej głównie tematem żartów. Potrafiła wymagać, egzekwować te wymagania i może właśnie dlatego cieszyła się szacunkiem i sympatią wychowanków. A także kolegów. Na pieńku miała tylko ze szkolną rutyną, beznadziejnym klepaniem biedy i zadowalaniem się tym, że wszystko jakimś cudem jeszcze się nie rozsypało. O zmianie zawodu jednak nie myślała. Wtedy jeszcze nie.
Ta śmierć przyszła niespodziewanie. Ojciec nigdy się na nic nie skarżył. Byli ze sobą blisko, byli prawdziwymi przyjaciółmi. Szczęśliwa w małżeństwie matka dwojga świetnych dzieciaków poczuła się nagle samotna. Decyzję podjęła niespodziewanie nawet dla siebie samej. Jednak okazało się, że nie ona jedna o tym myślała. Szefowie Fundacji Spółdzielczy Fundusz Socjalny Wsi; do której należy ośrodek w Wycześniaku, też później przyznali się, że życzyli sobie, żeby to właśnie ona przejęła tę nietypową schedę po ojcu.
Tak czy siak ona sama zaczęła to traktować jako spadek. – Nie mogłabym spokojnie nad grobem ojca stanąć, gdyby to się miało zmarnować – mówi. A właśnie wtedy czasy były takie, że ośrodki opiekuńczo-wypoczynkowe padały jak muchy. Z natury skromna, daleka od zarozumialstwa nie uważa, że tylko ona mogła wyprowadzić “Wycześniak” na spokojne wody Tyle że chętni jakoś nie pchali się drzwiami i oknami. Trzeba mieć sporo samozaparcia, żeby się zakopać w głuszy z podopiecznymi, z których wielu dobiega stu lat, z wczasowiskiem, któremu daleko do luksusu, brzozami, sosnami, bobrami i rzęsorkiem rzecznym.
Prezentacja rzęsorka
Jednak pani Ewa nie mówi o samozaparciu. Dla niej to żadna głusza. To po prostu jest świat. O rzęsorku rzecznym może mówić w nieskończoność. No, bo kto wie, że żyje tu taki jadowity ssak, który poluje na owady, i jak wygląda. Teraz już nikt się nie dziwi, że gdy w Wycześniaku gości “zielona szkoła” czy kolonie, szefowa zmienia kostium na dresy i biega z dzieciakami po leśnych ścieżkach, prezentując jakieś widłaki czy rzęsorki. To jest po prostu jej świat – Czerpię siły z tego miejsca i chcę mu służyć, jak najlepiej umiem. Chcę, żeby ludzie przyjeżdżali tu i wracali do siebie, trochę silniejsi i lepsi.
Nie lubi wielkich słów, drażnią ją slogany o lokalnym patriotyzmie. Po prostu czuje się odpowiedzialna za ten malutki kawałeczek Polski, który powierzono jej pieczy. Cieszy ją ta praca. Tutaj każdy dzień jest inny. Codziennie muszę się sprawdzać w sprawach małych i dużych.
Dużą sprawą jest na pewno to, żeby starsi ludzie, którzy zdecydowali się tu dożyć końca swoich dni, czuli się dobrze. Pokoje muszą być miłe, domowe. Ktoś chce zabrać ze sobą ulubione meble czy starego przyjaciela na czterech łapach – nie ma sprawy. Aranżację wnętrz robi sama. Najbardziej jest dumna z błękitnej jadalni. Uważa, że wyraziste, chociaż nie przejaskrawione barwy dodają chęci do życia. A to jest ważne.
Największa radość jest z tego, że wszyscy pensjonariusze “Wycześniaka” chodzą o własnych siłach. Teraz, gdy udało jej się uruchomić gabinet fizykoterapii z prawdziwego zdarzenia, nie jest tak trudno wypracować i utrzymać sprawność. A będzie jeszcze lepiej. Pani Ewa przekształciła ośrodek z domu opieki w zakład pielęgnacyjno-opiekuńczy. Udało jej się przekonać łódzką kasę chorych, że warto z nią podpisać kontrakt – Myślałam, że przyrosnę do telefonu, ale musiałam to zrobić. Czułam, że ta nowa formuła to szansa nie na przetrwanie, nie na wegetację, ale na rozwój. Myślę, że złapaliśmy wiatr w żagle.
Chyba rzeczywiście tak jest, bo rzadko się zdarza, żeby minął dzień bez telefonu od kogoś, kto chciałby przeprowadzić się do Wycześniaka, na stałe albo na trochę. – Chybabym się z pazurami rzuciła – mówi jedna z mieszkanek – na kogoś, kto powiedziałby, że mieszkam w domu starców. To jest po prostu dom. I to dzięki niej, naszej Ewuni. Grzejemy się przy cieple, którym promieniuje.
Młodość za pan brat ze starością
Ze strony internetowej Wycześniaka (http://www.wyczesniak.com.pl) można wyczytać, że ośrodek proponuje także kolonie, i to nie byle jakie – ze specjalnym programem ekologicznym, prozdrowotnym, zabiegami rehabilitacyjnymi. A to wszystko w cenie bardziej niż umiarkowanej. Sam wykaz ścieżek dydaktycznych przyprawia o zawrót głowy. Można poznawać przyrodę, uczyć się historii – tędy przecież przebiegały fronty obu światowych wojen.<
Świetnie, ale jak to połączyć z potrzebami ludzi w podeszłym wieku? Oni pragną ciszy, spokoju…A dzieciaki-wiadomo… Biegają hurmem i drą się, ile sił w płucach…
Otóż okazuje się, że niekoniecznie. – Może to było ryzykowne – uśmiecha się pani Ewa – ale bez ryzyka nie ma sukcesu. Starsi pensjonariusze cieszą się radością dzieci i potrafią im okazywać wyrozumiałość, a one uczą się okazywać im szacunek, rozumieć innych ludzi, czerpać z ich wiedzy i doświadczenia. Tak tworzymy coś w rodzaju wielopokoleniowej rodziny.
– Mocno dojrzały pan, zasapany po meczu piłki nożnej rozegranym z “małolatami”, czy jego rówieśniczka zatopiona w rozmowie z gromadką przyszłych kobiet – to w Wycześniaku nierzadki widok.
Równie chętnie przyjeżdżają do Wycześniaka “zwykli” wczasowicze. – To świetnie – mówi trzydziestoparoletnia lekarka z Warszawy – tak niedaleko od miasta znaleźć można prawdziwą ciszę i żyjącą własnym życiem zieleń. I coś może ważniejszego, ciepło, serdeczność, prawdziwie polską gościnność. Nie mogę się napatrzeć, jak ta kobieta w dzisiejszych odczłowieczonych czasach stara się, żeby starzy ludzie żyli godnie i prawdziwie. Swego czasu opiekowałam się podobnymi ośrodkami. Większość z nich to były umieralnie. Tu tętni życie i nieważne, ile to życie ma lat.
– Jak zaczynałam tu pracować – mówi Ewa Dziedzioch – marzyłam o tym, żeby ludzie potrafili spojrzeć na to miejsce moimi oczami, żeby chcieli tu wracać. A teraz z radością poznaję te same twarze. Są tacy, którzy przyjeżdżają do nas kilka razy w roku. Lubię gości, dzięki nim stali pensjonariusze nie czują się odizolowani od reszty świata.
Pod znakiem drewnianego bobra
Ośrodek daje pracę, o którą nie jest tu łatwo, trzydziestu trzem ludziom z okolicznych wiosek: Karolinowa, Paplina, Woli Pękoszewskiej. – Chcemy tutaj być, chcemy pracować – mówi ich szefowa – więc nic dziwnego, że wszyscy wrośliśmy w ten zakład.
– Na początku mówi jeden z podwładnych pani Ewy – było mi się trudno do niej dopasować. Ona nie rządziła w takim dawnym stylu, ale wymagała współpracy. Musieliśmy nie tylko robić swoje, ale czuć się odpowiedzialni.
I to jest dużo ciekawsze. Tak jakoś udało się jej nas ożywić.“Ożywieni” czują się też miejscowi ludowi twórcy, którzy na zlecenie pani Ewy tworzą pamiątki chętnie kupowane przez gości Wycześniaka. Drewniane figurki jenota, bobra i wydry, których wzory opracował Andrzej Zinowski z Bud Grabskich, odlewają i wypalają państwo Konopczyńscy z Bolimowa. A wieczorami Marta i Łukasz zabierają się z mamą do malowania. Czysta sielanka.
Ale są też chwile pełne czystej… rozpaczy. Budynki są stare, takie pawilony w stylu: jak komuniści wyobrażali sobie wypoczynek “świata pracy”. Remont goni remont. A ceny rosną. Trzeba wyposażyć gabinety fizykoterapii, salę rehabilitacyjną. I na to wszystko trzeba zarobić, niepodwyższając ponad miarę cen, żeby nie zarażać ludzi. W lutym ośrodkowi zajrzała w oczy plajta. Uratowali się dzięki pomysłowi przekształcenia się w zakład pielęgnacyjno-opiekuńczy. – I znowu – cieszy się pani Ewa – czuję się jakbym miała codziennie urodziny, a świat stał przede mną otworem.
Ten świat to piętnastohektarowy park w samym sercu puszczy. Kawałeczek Polski.
„Nasza Polska” nr 29-17-VII-2001
Kaja Bogomilska
Najlepsza apteka. Źródło mocy. Miejsce, które pomaga każdemu. Tak mówią ci, którzy wyjeżdżają z ośrodka wypoczynkowego w samym sercu Puszczy Bolimowskiej. I pakując walizki do samochodu kombinują jak tu niebawem wrócić. Ewa Dziedzioch, szefowa ośrodka w Wycześniaku przypomina, by zabrać ze sobą gałązkę brzozy. Bo wycisza i dodaje sił.
Dama z królestwa brzóz
Krzysztof Myśliwiec
Z Warszawy trasą katowicką, z której trzeba skręcić w kierunku Skierniewic potem – w głębi puszczy – zjechać z tej drogi w prawo, to zaledwie sześćdziesiąt kilometrów. I od razu widać inny świat. Płaskie, rozległe łąki, ściana lasu, gdzieniegdzie stare chałupki. Wycześniak to wioseczka w sercu puszczy.
– Ludziska zlatują się do nas jak muchy do miodu. Z początku blade takie, niewydarzone. A już po paru dniach oczka się błyszczą, rumieniec wyłazi na gębę – mówi kobieta w podeszłym wieku. Dźwiga wodę w wiadrze. – Nie zamienię jej na wodociągową – dodaje. – Bo w niej jest moc. Jak w naszym powietrzu, w całej okolicy. Zresztą zapytajcie tej Haliny. Ona opowie…
Dużo młodsza, choć też posunięta w latach kobieta poprawia chustkę pod brodą. – Ja wiem, czy mogę mówić? To nie moje tajemnice, tylko synowe. Upewniona, że nazwiska podawać nie trzeba, rozpoczyna opowieść.
Najmłodszy syn udał się jej. Skończył śpiewająco studia i zaczął pracować w ważnym urzędzie. Awansował. Ożenił się, na świat przyszły dzieci. Chłopak z Bolimowskiej Puszczy zrobił prawdziwą karierę.
Domu rodzinnego nie miał czasu odwiedzać, ale po matkę przysyłał samochód z kierowcą. Wracała z tych odwiedzin z jednej strony szczęśliwa, ale też i smutna. Niby wszystko było dobrze, a chłopak marniał w oczach. Coś go bolało, tracił apetyt, sen. Lekarze niczego konkretnego nie mogli się doszukać.
Czas na pierwszy zawał – żartował syn i matka wpadła w panikę.
– Użyłam fortelu, żeby go ściągnąć. Że niby umieram. A jak już przyjechał, kazałam ślubować, że do niedzieli nie odjedzie. Wiedziałam, że go tutejsze powietrze uzdrowi. Łóżko mu wyniosłam na werandę, żeby się tej mocy nawdychał.
Teraz raz na dwa tygodnie syn Haliny zagląda tu chociaż na parę godzin. I kolegów przywozi, by nabrali sił.
Wirowanie światła
Janusz, programista komputerowy, nazywa siebie przewodnikiem w wyścigu szczurów. Owszem, zrobił karierę, ale wychudł, jakby w obozie koncentracyjnym rok siedział, dorobił się też drżenia rąk i bezsenności.
– Zacząłem już brać prozac. Powiedziałem o tym mojej dziewczynie. Ona trochę zajmuje się bioterapią. Rozłożyła mapę, wzięła do ręki wahadełko, a ono znieruchomiało nad jakimś zielonym obszarem.
Puszcza Bolimowska będzie dla Ciebie najlepsza – zawyrokowała.
Zaintrygował go pomysł, żeby szukać pomocy w miejscu wskazanym przez wahadełko. Na widok ośrodka w Wycześniaku jego entuzjazm trochę opadł, owszem, piękne stare drzewa, w parku czysto, ale strasznie siermiężnie. Mogli przecież wyskoczyć choćby do luksusowego kurortu do Hiszpanii. Stać go było.
Liczył też na to, że się wyśpi, a tu ukochana budziła go o piątej rano i zmuszała do biegania boso po trawie. A potem kazała nałożyć adidasy i wygnała do lasu. – Wrócisz, jak będzie można – powiedziała.
Szedł przez ten zielony labirynt i nagle pomyślał, że to niegłupie. Słońce przedzierało się przez gałęzie drzew, dobiegały go niezwykłe zapachy. Ani się obejrzał, kiedy zgubił drogę. W końcu gdzieś dojdę – pomyślał. Wyszedł na polanę skąpaną w słońcu. I nagle światło zaczęło wirować, powoli zbliżając się do niego. Janusz stał oszołomiony. To było wspaniałe uczucie! Taka kąpiel w słońcu.
Powoli wirowanie ustępowało, a on poczuł się znużony. Usiadł na trawie. Wydała mu się bardziej miękka niż najwspanialszy materac. Obudził się, gdy słońce chyliło się ku zachodowi. Choć nie miał od rana niczego w ustach, czuł się mocny. Nie wie, jak trafił do ośrodka. Droga znalazła się sama.
Od tego czasu Janusz, gdy tylko poczuje się kiepsko, wraca do Wycześniaka, na swoją polanę.
Zielona młodość
Początkowo był tu ośrodek spokojnej starości i trochę miejsc wczasowych. Pensjonariusze żyli z dnia na dzień, oczekując między organizowanymi z rzadka wycieczkami czy koncertami, kiedy staną przed obliczeni Pana. – Strasznie to było przygnębiające – wspomina Ewa Dziedzioch. Placówką kierował wówczas jej ojciec, nieżyjący już Mieczysław Jarosiński. Któregoś dnia oboje wpadli na pomysł, żeby otworzyć Wycześniak dla wczasowiczów, a przede wszystkim dla dzieci i młodzieży.
Stojące tu szwedzkie, drewniane domki nadawały się w sam raz dla „zielonych szkół”. Ewa zastanawiała się często, dlaczego magiczna aura tej okolicy nie działa na staruszków. Okazało się, że potrzebny jest szczególny pomost. Starcy odżyli patrząc na młodość, słysząc śmiech, oglądając ruch. Teraz już rzadko kto czuje się na tyle słaby, że nie może opuścić pokoju. Las oddaje swoją siłę ludziom, którzy z wolna dochodzą do kresu swoich dni.
– Zamieszkam tu, gdy przejdę na emeryturę – mówi pięćdziesięcioletnia doktor Amelia, warszawska internistka. – To miejsce jest magiczne i tu dożyję swoich dni. Jeżeli mam się już znaleźć na tamtym świecie, chcę wystartować stąd przez zieloną granicę.
Przyjaciółka drzew
Wielu znajomych dziwiło się, że Ewa Dziedzioch, młoda nauczycielka, po śmierci ojca postanowiła zrezygnować z zawodu i poprowadzić dalej ośrodek. Ale ona wrosła w las.
Tylko tu mogę budzić się rano, wychodzić przed dom, otwierać się na tę wspaniałą energię i czuć, że jestem u siebie – mówi. Jej mąż Zygfryd i dwójka dzieci też pokochali to miejsce. Ewie śni się czasem, że opuściła las. Wtedy budzi się zalana łzami.
Ciągle szuka nowych rozwiązań, żeby nie podnosić ceny za pobyt pensjonariuszy i wczasowiczów w Wycześniaku. – Nie chcę zamykać tego miejsca przed tymi, którzy nie mają dość pieniędzy.
– Ona jest jak ten las, umie się dzielić dopowiadają wczasowicze.
Przed jeden z pawilonów zajeżdża autobus. Wysypują się uczniowie „zielonej szkoły”. Pani Ewa prowadzi ich do brzozowego zagajnika. – Niech każde dziecko wybierze swoje drzewko i przytuli się do niego całym ciałem. Teraz zamknijcie oczy, nie mówcie nic. Oddychajcie powoli.
Ona coś do mnie powiedziała – rudowłosa dziewczynka gładzi chropawą korę drzewa. – Co takiego? – dopytują się inne dzieci. – Nie powiem, bo to było tylko do mnie.
Pani Ewa uśmiecha się. Jest dobrze…
„Wróżka” 8/2000
Krzysztof Myśliwiec
|
|